“Przecież ryba to nie mięso” ten powszechny skrót myślowy zakłada, że z punktu widzenia biologii ryby znacząco różnią się od ssaków, a ich spożywanie nie wyrządza wielkiej krzywdy. No właśnie… komu?

Ściągawka z biologii

Z punktu widzenia biologii ryba to zwierzę, które – jak inne kręgowce, czyli płazy, gady, ptaki i ssaki – posiada zdolność odczuwania bólu. Odpowiada za nią centralny układ nerwowy (mózg i rdzeń kręgowy), dzięki któremu ryby mogą również oddychać, poruszać się, używać zmysłów, a także rozwijać zdolności poznawcze, w tym np. pamięć przestrzenną. 

Ryby oceaniczne w niebezpieczeństwie

Jak donosi WWF w raporcie “Zrównoważone, stabilne i bezpieczne rybołówstwo”, nielegalne i niezrównoważone połowy w drastyczny sposób potęgują negatywny wpływ zmiany klimatu na już osłabione ekosystemy. Nieświadomość konsumentów pogłębia fakt, że niektóre gatunki ryb zidentyfikowane jako zagrożone przez Międzynarodową Unię Ochrony Przyrody (IUCN) nadal można znaleźć na sklepowych półkach, np. w Wielkiej Brytanii czy Francji. 

Oprócz działalności człowieka związanej z rybołówstwem wpływ na zarybienie oceanów mają także złożone zależności przyczynowo-skutkowe związane z antropogenicznymi emisjami gazów cieplarnianych. Scenariusz najbardziej optymistyczny przewiduje, że ludzie do roku 2100 dodadzą do oceanów w sumie 300Gt węgla, a najbardziej pesymistyczny – ponad 500GtC. Doprowadzi to do osiągnięcia punktu krytycznego dla cyklu węglowego w przyrodzie i tym samym wywarciu ogromnie negatywnego wpływu na oceaniczny łańcuch pokarmowy. Daniel Rothman, profesor geofizyki w MIT Department of Earth, Atmospheric and Planetary Sciences oraz wicedyrektor Centrum Lorenza w MIT, twierdzi, że taka zmiana środowiska może rozpocząć masowe wymieranie organizmów morskich.

Przeczytaj też: Dieta roślinna — fakty i mity

Jaka jest przyszłość ryb?

W wielkim skrócie najważniejsze zależności między działalnością człowieka a oceanami wyglądają następująco: nadmierne emisje antropomorficzne gazów cieplarnianych wywołują ocieplenie atmosfery, co z kolei sprawia, że lodowce topnieją znacznie szybciej. W następstwie ogromne nadmiarowe masy słodkiej wody podwyższają poziom oceanów. Zmniejszająca się powierzchnia obszarów pokrytych lodem arktycznym zmniejsza również ilość odbijanych od Ziemi promieni słonecznych, co także ociepla ziemską atmosferę. Zmiany te skutkują z kolei ociepleniem wód oceanicznych, do których delikatne ekosystemy, np. rafy koralowe, nie są w stanie się zaadaptować. Wraz z rafami wymierają żyjące tam niewielkie ryby i skorupiaki, które stanowią podstawę dla morskich łańcuchów pokarmowych. Dodatkowo, zmiany klimatu w postaci np. zbyt obfitych opadów, zmniejszają zasolenie morskich akwenów wodnych, co wymusza zmianę miejsca zamieszkania różnych gatunków. Powyższe zmiany przedstawiają jedynie zarys skomplikowanych zależności i nie obejmują sprzężeń zwrotnych, które dodatkowo wzmacniają niektóre zjawiska. Jak widać, nadmiarowe emisje CO2 stanowią znaczący problem wszystkich największych ekosystemów na Ziemi.

A może z hodowli?

Konsumpcja ryb i owoców morza przyczynia się bezpośrednio do zaburzenia systemów morskich, które już ze względu na działalność człowieka stoją na krawędzi. Oczywiście mowa tu o niezrównoważonych połowach całych ławic dorsza, halibuta, łososia atlantyckiego czy tuńczyka, których nagłe zniknięcie odbija się w ekosystemie, a same gatunki z roku na rok mają coraz mniejszą zdolność odtwarzania swojej liczebności.

Czy rozwiązaniem może być zatem konsumpcja ryb lub owoców morza z hodowli? Niekoniecznie. Po pierwsze, takie hodowle najczęściej bezpośrednio zanieczyszczają środowisko. Po drugie, niektóre gatunki nie rozmnażają się w niewoli (np. tuńczyk), więc ich narybek poławia się wciąż ze środowiska naturalnego. A po trzecie, ryby hodowlane najczęściej karmione są mączką rybną. Mączka rybna to sproszkowane ryby najczęściej pochodzące z niekontrolowanych połowów i zatruwających środowisko afrykańskich fabryk przetwórczych. Więcej o negatywnych aspektach produkcji mączki rybnej możemy przeczytać w artykule Emilii Pluskoty “Jak konsumpcja mięsa w Europie wpływa na ludzi w Afryce Zachodniej”.

Zobacz także: Skąd wiemy, że mięso szkodzi planecie?

Owoce zamiast owoców morza

Obecnie branża spożywcza oferuje nam niewiele roślinnych zamienników ryb lub owoców morza, lecz – biorąc pod uwagę rosnące zapotrzebowanie rynku na innowacyjne produkty wegańskie – to tylko kwestia czasu. Brytyjski portal PlantBasedNews donosi, że w Stanach Zjednoczonych zainteresowanie samymi roślinnymi owocami morza wzrosło w roku 2020 o okrągłe 100%. Choć to obiecująca prognoza, póki co praktycznie na próżno szukać na naszym rynku udanych wyrobów tego typu. Niedawno polska firma Graal z branży przetwórstwa rybnego zadebiutowała produktem “Vegańczyk”. Czy jest to udana alternatywa dla sałatki z tuńczykiem? To musicie ocenić sami. Cieszy jednak świadomość producenta o zmieniających się potrzebach konsumentów. Tymczasem – zamiast importowanych owoców morza i zagrożonych gatunków ryb morskich – zachęcamy do regularnej konsumpcji sezonowych owoców z polskich sadów.

Źródła:

WWF

Nauka o klimacie

Europejska Agencja Środowiska

Greenpeace

Stowarzyszenie Otwarte Klatki