HomePeopleInterviewsDr Jan Czarzasty: Stoimy na rozdrożu

Dr Jan Czarzasty: Stoimy na rozdrożu

Jan Czarzasty, Ph.D.
Ekonomista w Zakładzie Socjologii Ekonomicznej Szkoły Głównej Handlowej.
Współpracuje z Instytutem Spraw Publicznych,
Europejską Fundacją na rzecz Poprawy Warunków Życia i Pracy (Eurofound),
Fundacją im. Friedricha Eberta.

Protokół z Kioto, Porozumienie paryskie, Katowice Rulebook. Trzy najważniejsze dokumenty wyznaczające kierunki i operacjonalizujące działania wspólnoty międzynarodowej w obszarze ochrony klimatu. Wszystkie były negocjowane i przyjmowane na poziomie globalnym, na poziomie przywódców państw. Podobnie było z Deklaracją o Solidarnej i Sprawiedliwej Transformacji, przyjętą w czasie COP24 w Katowicach. Światowi przywódcy nie mają jednak mocy wdrożenia swoich ustaleń. Jak powinno działać społeczeństwo obywatelskie, związki zawodowe i biznes, aby spełnić warunek inkluzywności transformacji niskoemisyjnej, a więc warunek elementarny, jeżeli chcemy mówić o transformacji prawdziwie solidarnej i sprawiedliwej? Te pytanie zadaliśmy Dr. Janowi Czarzastemu, ekonomiście w Zakładzie Socjologii Ekonomicznej Szkoły Głównej Handlowej. 

Dr Jan Czarzasty: Na to pytanie chciałbym odpowiedzieć dwutorowo. Po pierwsze, w kontekście globalnym istnieje głęboki rozziew pomiędzy decyzjami polityków, a opiniami i postawami społeczeństw przekładającymi się na praktykę działania. To jest jeden z najważniejszych problemów globalizującego się świata. Funkcjonujemy, my współcześni ludzie, w rzeczywistości definiowanej coraz silniejszymi funkcjonalnymi współzależnościami w skali światowej, a nie zdajemy sobie z tego sprawy lub najwyżej mgliście sobie to uświadamiamy. Wynika to m.in. z faktu, że za integracją ekonomiczną nie nadąża rozwój instytucji. Nie ma światowego reżimu regulacyjnego i raczej nie powstanie on w najbliższym czasie, bo świat jest coraz bardziej wielobiegunowy. Wprawdzie są pewne tego namiastki, jak np. Społeczna Odpowiedzialność Biznesu (CSR), ale jakościowo nie mają one istotnego znaczenia. Nie istnieje światowa opinia publiczna, nie ma nawet europejskiej, mimo że Juergen Habermas wieścił jej powstanie już kilkanaście lat temu, przy okazji masowych protestów po interwencji USA w Iraku. Nie ma w rezultacie mowy o skutecznej koordynacji. Ale społeczeństwa, przynajmniej tzw. Pierwszego Świata, uświadamiają sobie w coraz większym stopniu wagę problemów klimatycznych, co pokazuje duże poparcie dla Zielonych w ostatnich eurowyborach. Po drugie, w kontekście lokalnym, dochodzi problem tego, że postrzegamy się nadal – mimo częstych deklaracji mówiących co innego – jako kraj na dorobku, którego na niskoemisyjną gospodarkę nie stać. Zgodnie z modną retoryką nawiązującą do Wallersteina i jego koncepcji systemu światowego jesteśmy na półperyferiach i ciągle musimy gonić centrum – robić tzw. catching up.

Jako badacz zajmujący się m.in. rynkiem pracy i polityką społeczną, jak Pan odnosi się do poszerzenia zakresu pojęcia transformacji w kierunku w odniesieniu do działań wynikających z globalnej polityki klimatycznej? Czy da się na płaszczyźnie definicyjnej dokonać uniwersalizacji doświadczeń transformacyjnych z najnowszej historii Polski, czy wymaga to nie tyle zaktualizowanego podejścia, co raczej stworzenia go od podstaw?

Koniec transformacji w Polsce ogłaszano wielokrotnie. Po wejściu do UE, po pierwszym w epoce post-1989 dwukadencyjnym okresie rządów jednego obozu (2007–2015), czego symbolem było powiedzenie o „ciepłej wodzie w kranie”, wreszcie teraz, kiedy zakwestionowano paradygmat wyrzeczeń w imię lepszej przyszłości, o czym ciekawie pisał niedawno Paweł Musiałek. Nie jestem jednak pewny, czy można autorytatywnie to przesądzić. Na pewno stoimy na rozdrożu. Nasza gospodarka nie jest nowoczesna, powiedzmy to sobie wprost. Dystans w wydajności pracy, jaki dzieli nas od państw najwyżej rozwiniętych, jest ogromny. Albo nastąpi skok modernizacyjny – to a propos stworzenia od podstaw nowego podejścia, o co Pan pyta – albo pozostaniemy gospodarką montownią, a roszczenia płacowe będą hamowane przez obecność na rynku pracy imigrantów, w coraz większym stopniu spoza Europy. W dużej części ma to związek z polityką energetyczną. Stoimy wobec wzrostu cen energii elektrycznej. Obywatele zapłacą podwójnie: w cenach prądu zużywanego w domu oraz w cenach dóbr i usług. Nie uważam, że powinniśmy bezrefleksyjnie przyjmować projektowane przez głównych aktorów globalnych surowe normy emisyjne, ale na dłuższą metę nie uciekniemy przed nimi. Sprawiedliwość w tym przypadku oznacza dla mnie dążenie do możliwie proporcjonalnego rozłożenia obciążeń. Znowu wracamy do dyskusji o centrum i peryferiach oraz tym, co pomiędzy nimi…

Cały artykuł możesz przeczytać w premierowym wydaniu kwartalnika ClimateNOW!

Ludzie

NAJNOWSZE WPISY